piątek, 26 kwietnia, 2024

Majka Golanka – Dzień kota

PRZEDRABIAJĄC ŁAPAMI

– Babciu! Kot Przychodzeń zżera słoninkę ptaszkom – wypełza całe gardło krzyku z jeszcze nie rozbudzonej wnuczki.
– To już czwarta słonina w tym tygodniu, a dzisiaj jest czwartek! – narzeka mąż ze złością w głosie. – Belka nad tarasem jest już podziurawiona jak sito od mocowania w niej co rusz uchwytów na słoninkę.

Kot, obojętny na nasze krzyki i stukanie w szybę, leży na belce nad naszymi głowami rozpłaszczony jak płaskodenny. To nie jest nasz kot. To kot Przychodzeń, który swoją namacalną obecność zostawia na naszym terytorium. Wie, jest bezpieczny dopóki nie otworzą się drzwi na taras i do tego momentu może bezkarnie obserwować ptaszki w karmniku. Łowi je godzinami i ma w tym wielkie osiągnięcia. Nie lubimy go, to już trzeci ptaszek dzisiejszego poranka. Gdy coś upoluje, wchodzi tryumfalnie z ptaszyną w pyszczku do naszego pokoju, jak niepodzielnie panujący na naszym terytorium. Pokazuje nam swoją, jeszcze ruszającą się zdobycz i oczekuje od nas ochów i achów. Zdarzają się, oj dość często, pokazy kilkunastokrotne. Więc ciągle gdybamy, ile ma ptaków na sumieniu? I nie lubimy obdarowywania nas swoją zdobyczą, w zamian za okazywane dobre serce.

– A powinien, proszę Państwa, okazywać nam dobre serce za: wystawione do ostygnięcia kotlety, zupę z wkładką i placek jakikolwiek. Podobno koty nie jedzą słodkiego. Nasz nie upilnowany Przychodzeń niczym nie gardzi i zabiera z naszych porcji ile tylko zechce.

Maż dochodzi do drzwi tarasu zdenerwowany (jakie łagodnie wybrzmiało to określenie ) i kot już wie, nadciąga zagłada, trzeba serwować się ucieczką. Wspina się na siatkę ogrodzenia zwinnie jak akrobata (może odwrotnie, akrobata jest zwinny jak kot)
i bez wysiłku spada na ścieżkę. Jest wolny. Wypuszcza z pyszczka zdobycz. Trzepoczący się jednym skrzydłem ptaszek przechyla się z kwileniem, kot bez skrupułów wpija w niego zęby i odchodzi ze zdobyczą bez pośpiechu.
Zaprzyjaźnił się z naszym tarasem: gdy pierwszy raz upolował dokarmianą w karmniku sikorkę, gdy posilił się wielkanocną szynką, gdy udało mu się zrzucić pokrywkę z rondla. Tutaj, pod naszą nieobecność leniuchuje w fotelach, zostawiając widoczne ślady czarnej sierści. Obsikuje na naszych oczach południową i zachodnią ścianę tarasu, zostawia wzdłuż nich odchody. Potem przechadza się stanowczym krokiem rutyniarza i mówi niespiesznie do mnie, stojącej w osłupieniu: cóż mnie obchodzi twoja zalążkująca deprecha. Przecież wiesz – kociego charakteru nie sposób zmienić.
I odchodzi, twardziel, nie oglądając się nigdy na mnie, z ogonem pulsującym jak tachometr.
– Już do ciebie gadzie idę! – tak mu ubliżam. Wpadam do domu po miotłę, wracam spienionym truchtem i walę nią o poręcz. Niech się dzieje co chce, myślę i walę rozszalała z niemocy w podłogę i biegam od zachodniej strony tarasu na południową. Przebieram nogami jak wiatrak i wracam do poprzedniej strony świata. W histerycznym truchcie, wśród rozpaczliwych jęków, gardłowych chrząknięć i zapowietrzania się
z powodu ucisku nazbyt obrzmiałej z nerwów tarczycy.
Gdy myślę o szufelce, domestosie, nachylaniu się nad indiańskim dymkiem, który sączy się z nad jeszcze ciepłej „rzeczy” – trzęsę się, wprost drżę namacalnie. Gdy wyobrażam sobie marsz z niewypałem w gazecie, wzbiera we mnie desperacja, chcę mordować wszystko co żyje! Staję się niepoczytalna, walę miotłą na oślep w co popadnie
i wygrażam mu, i przepowiadam przyszłość jak będzie wyglądał zgładzony kot, gdy się raz jeszcze spotkamy na moim tarasie.

Wpadam z hukiem trzaskających drzwi do pokoju i opadam bez sił na fotel, na bezdechu, z wzbierającą we mnie nienawiścią do cało ziemskiej kociej rodziny. Po godzinie, powoli wypełnia mnie niewyobrażalna ulga. Mieszkanie wycisza fanfary mojej nieopisanej złości. I wiem na pewno – nadal nie lubię kociej sierści, która tak uzależnia, że minuta głaskania przedłuża się do pięciu. Wiem, po miesiącu nieświadomi podstępu, dochodzimy do zagłaskiwania pyszczka, grzbietu, w połowie i w całości, boków – takich milusich, brzuszka – jakiego najedzonego, czterech łapek z miękusimi podusiami i futerka między uszkami i pod bródką też. Puszysty ogonek przechodzi do rytuału pogłaskiwań na całe posiady przy telewizji.

– I już proszę Państwa KOT, ma nas w swoim władaniu.

Ci którzy hodują kota w domu, co jakiś bliski w odstępach czas, wyrzucają kolejną zmierzwioną kocimi pazurami poduszkę. Golą brzegi kanap, wyrzucają koce. Zmieniają obicia na tapczanie i fotelach, że niby „wiesz – mówi żona do męża ze znudzoną miną – już mi się opatrzył ten zielony, może teraz czas na beże i ściany w modnej czekoladzie?” – sugeruje mu, niby od niechcenia, nowy design. „Nowy design był dopiero dwa lata temu, dlaczego tak często mamy zmieniać kolory w mieszkaniu?” – pyta mąż patrząc podejrzanie na meble i już spostrzega obicia kanap wygolone do kanwy. – „Pamiętasz co powiedział ostatnio tapicer: nie można w nieskończoność nakładać na meble nowych warstw żakardów. Proszę kota nie wpuszczać do pokoju. Nogi foteli są rozszarpane aż do białego drewna. Nikt już tego nie naprawi.” I żona kładzie uszy po sobie jak pies, bo kot już zniszczył cały dom, a jest dopiero trzy latka, „kuleczka jedwabista moja najpiękniejsza z wszystkich”.

Kot już od urodzenia ma pazury jak drapieżca. Załatwia nimi potrzebę rozleniwienia, podnosi łapkę do góry razem z poduszką tak lekko i z takim wdziękiem, jakby był wzorcem dla baletnicy naśladującej dłońmi spadanie puchu. Sięga łapeczką coraz dalej, aż po obicie mebla i nawet poza jego obrys.
– To jest zachowanie kociej stabilizacji, radości i szczęścia – mówią kociolodzy. – A nie żadnych rozdrażnień, jak często mniemają niektórzy z państwa. Na dowód swojej dobrej kondycji psychicznej, kot po fazie przedrapywania łapakami, zasypia natychmiast. Koty zachowują się tak wszędzie, w swoich ojczyznach bez granic, czyli na całej Ziemi. To niezbywalne kocie prawo i nijak ono się ma do rozbieganej psiej natury, szczekliwej
i wazeliniarskiej. Kot jest obojętny na dzieje świata. Nie obchodzi go szelest przy furtce
i czyjś głos za oknem. Oddaje się ciągłej medytacji patrząc godzinami w jeden punkt. Nie marzy jak pies, by zrozumieć człowieka. Poddaje jego osobę wiecznej refleksji przymykając dla zmyłki oko i mrucząc tę samą frazę raz po raz. By go sobie przybliżyć
i jeszcze bardziej pokochać, powinni państwo wiedzieć: kot medytując i patrząc gromadzi w sobie o nas piękne myśli. Głuchy na wołanie: przestań szarpać, zostaw to, schodź natychmiast – pozostaje w swej wyniosłej pozie z przymrużonymi oczami. Gdy słyszy zdenerwowany ton naszego głosu, schodzi z kanapy z obrażonym, wijącym się jak do ukąszenia koniuszkiem ogona, uwodząc nas nadal swym pięknem.

Siedzę w fotelu z miotłą w ręce. Drzwi na taras otwiera przeciąg i odsłania kocią postać siedzącą bezradnie z głową opuszczoną aż do bólu, kocim grzbietem uniżono pochylonym poddańczo i czujnym okiem trzeźwo oceniającym sytuację. Ja myślę w tym momencie: zapewne kot Przychodzeń myśli – czy można już wejść do pokoju, czy lepiej odczekać, aż się baba pozbiera po nawałnicy złości, odłoży miotłę, pozbędzie się miny zaciskającej usta do poziomej kreski i tych dwóch bruzd na czole, które za rok gotowe się spotkać nad nasadą nosa.
I tak bezwstydnie czeka, aż się odprężę, Aż spojrzę, rzucę choć okiem i on ten moment uchwyci i zamiauczy z rozkoszy – już się nie gniewasz?! Nigdy się sieroco nie kiwa, tego by nie zrobił żadem kot na świecie. Ma swoją dumę. Nie czeka na litość, tylko na moje udobruchanie. Żeby na niego nie patrzeć z widocznym nadal mordem w moich oczach, włączam telewizor. Może się szybciej odstresuję i pójdę wynieść „to” co nazywam bombą biologiczną – myślę naiwna w swej nadziei.
Już prawie dopełzam do granicy spokojnego oddechu, gdy dopada mnie wiadomość:
„dzisiaj, 17 lutego obchodzimy w Polsce Dzień Kota.”
Uspokajam nienawiść, która chce ze mnie wypełznąć, gdy ukradkiem popatruję na fałszywe kocie piękno zastygłe na progu.
I wtedy zaczyna się teatr jednego aktora. Kot wie, że się na niego gapię. Jak mim zaczyna mnie hipnotyzować podnoszoną i opuszczaną na wycieraczkę łapką. Przedrabia tymi łapami, aż dostaję oczopląsu. Nie mogę oderwać od niego wzroku. Łapy zmieniają swoje położenie mijając się w połowie swojej długości. Giętko zgięte wykonują balet najwyższej próby. Odrywają się od wycieraczki jak ręce pianisty i z wdziękiem lądują na wycieraczce. Zahaczają o sploty, uwalniają z włókien charakterystyczne chroboty. Patrzę na ten spektakl ogłupiała z podziwu. Nie mogąc się dalej oprzeć jego urokowi klaszczę w dłonie z krzykiem:
– Zmykaj stąd! Nic mnie obchodzi twój Dzień Kota! To nie twoje święto! Takie jak ty, paskudzące na tarasie zwierzęta, nie mają swoich świąt!

– Proszę Państwa, przyznaję się do każdego złego zachowania. Tak, mam wyrzuty sumienia, ale one giną przy następnej znalezionej na tarasie bombie biologicznej.
Jeśli to ktoś z Państwa polecił mi – nasmarować brzegi ścian terpentyną, bo koty nienawidzą tego zapachu, serdecznie dziękuję.
Spróbuję. To już setna porada, ale nie darowałabym sobie, gdyby okazała się strzałem w kocią…
– No… sami Państwo wiedzą w co?

Felieton osobisty Marii Golanki 17 lutego 2011
MARIA GOLANKA

Może Cie zainteresować:

Publikacja – „Almanach Łącki”

W dalszym ciągu zbieramy stare fotografie. Prosimy także o przesyłanie materiałów, które pomogą redagować dział.